W niedzielę odwiedziliśmy granicę polsko-niemiecką. Przeszliśmy pieszo cały odcinek między dwoma mostami – to około kilometr. I co zobaczyliśmy?
Po stronie polskiej? Ani jednego patrolu. Brak widocznej obecności policji, brak Straży Granicznej.
Po stronie niemieckiej? Regularne posterunki – zarówno przy przejściu pieszym, jak i tam, gdzie odbywa się ruch samochodowy. Zwężona jezdnia, punkt kontrolny, funkcjonariusze prowadzący wyrywkowe kontrole. Efekty? Ruch spowolniony, ale kontrolowany.
Tymczasem w Polsce działa Ruch Obrony Granic. Spotkaliśmy ich tam, w Zgorzelcu – przy granicy stoją obywatelskie posterunki, pełnione na zmianę przez ludzi z całej Polski. Byli tam przedstawiciele z Kielc, Kowar, Warszawy, Krakowa… nie tylko mężczyźni, ale i kobiety. Mężczyźni mówią wprost: „Jesteśmy tu, by chronić nasze rodziny, nasze kobiety, dzieci”.
Jak twierdzą – obserwują, kto przejeżdża, wysiada, wsiada do aut. Zwracają uwagę zwłaszcza na przypadki, gdy – ich zdaniem – granicę przekraczają osoby bez odpowiednich dokumentów, np. bez ważnej wizy.
Nie wszystkim się to podoba. Niektórzy kierowcy, zwłaszcza ci codziennie pracujący za Odrą, mówią, że kontrole mogą oznaczać tylko jedno: więcej korków, więcej problemów.
Rząd krytykuje działania Ruchu Obrony Granic, podkreślając, że to niewłaściwy organ i że takie „oddolne kontrole” to zamęt i utrudnienia, które nie mają podstaw prawnych.
Ale pada też inne pytanie:
Skoro Niemcy mogą kontrolować, mimo że jesteśmy w strefie Schengen – czy Polska nie powinna działać adekwatnie?
Fakty są takie: posterunki niemieckie działają. Po stronie polskiej – brak służb. Pytanie, czy to niedopatrzenie, czy strategia?
Co sądzicie o tym wszystkim? Czy kontrole są potrzebne? Czy powinniśmy naśladować niemieckie podejście?
Relacja z granicy – bez filtra. Zgorzelec, lipiec 2025.
Redakcja portalik24.pl

















